niedziela, 10 lipca 2016

Dziś będzie o mojej matce...

Wiem, wiem, że to nie polityka, ale...  dla rozluźnienia gumy od majt opowiem wam historię z wczorajszego przedpołudnia.
Wypad na zakupy... na wieś. Dokładniej: do Sochaczewa. Moja rodzona siostra pół roku temu dostała prawo jazdy a teraz mój stary samochód - lepiej żeby doczochrała właśnie ten, niż całkiem nowy.
No i pojechałyśmy, nie do stolycy tylko w stronę przeciwną. W Sochaczewie mają centrum handlowe z Tesco i Carrefourem, Jyskiem i Obi na czele.
Siostra miała ćwiczyć jazdę wśród ludzi na średniej prowincji, ja pojechałam jako guru kierownicze, matka zaś - po białą farbę.
Nie zapytałyśmy matki jaka to ma być farba. I to był błąd.
Dojechałyśmy w całości, choć nie było łatwo, w pewnym momencie sama, jako pasażer zmieniałam biegi - wsteczny i piątkę - bo podobno nie chciały same...
Parkowania opisywać wam nie będę, wystarczy, że napiszę iż samochód bezczelnie zamiast do tyłu jeździł do przodu a w ogóle te miejsca do parkowania to są za wąskie, no chyba robione dla krasnali.
Na marginesie: z całego serca polecam centrum handlowe w Sochaczewie - ilość wolnego miejsca, nieliczna populacja kupujących - cudo po prostu!
Najpierw wykupiłyśmy pół zatowarowania Jyska i upchnęłyśmy to w Toyocie... yaris. Zmieściło się wszystko łącznie z elegancką kanapką do przedpokoju.
Potem: my do sklepów z butami, matka do Obi. Po farbę. W Deichmanie wybebeszyłyśmy pół sklepu, wybierając 6 par butów. Na to weszła nasza rodzicielka, z elegancką płócienną torbą wypełnioną tajemniczymi przedmiotami. Przez chwilę nawet zastanawiałam się gdzie ma tę farbę po którą przyjechała. Ubzdurałam sobie, że chodzi o wielką puchę farby do ścian. Nie byłam w tym odosobniona, bo siostra patrząc na wchodzącą matkę stwierdziła, że chyba nie było farby w Obi...
To co miało się za chwilę wydarzyć, przerosło mnie, siostrę i podejrzewam - panie obsługujące salon obuwniczy.
Rodzicielka postanowiła przymierzyć pantofle. Postawiła bawełniany worek na ławeczce do mierzenia butów i rozpoczęła szarpaninę z pudłami. W tym momencie torba z Obi elegancko fiknęła i pacnęła o posadzkę. Niczym nie zmartwiona Barbara przesunęła ją nogą i ... zobaczyłam białą smugę, najpierw cieńszą potem coraz grubszą aż matka przerażona syknęła szeptem: o jezu, farba! Złapała cieknący worek i wpychając mi go w ręcę wysyczała jeszcze: wynieś to! Ja, w szoku - jaka farba, skoro jej nie było - złapałam przesiąkającą torbę i wyskoczyłam z nią na dwór. Moje przyśpieszenie było na tyle odrzutowe, że zostawiłam za sobą tylko kilka białych kropelek. Postawiłam tobół na ziemi i zajrzałam do zaczarowanej torby a w niej...mnóstwo drobnych rupieci: przedłużacz, tubka z czymś, zestaw baterii, taśma malarska i opakowanie czegoś płaskiego - wszystko unurzane w białej mazi. Powiem tak: dobrze, że miałam chusteczki do nosa a wśród umazanych towarów były.... nasączone chusteczki do czyszczenia kokpitu samochodowego. I teraz posłuchajcie: polecam te chusteczki z całego, zalanego białą olejną farbą ftalową serca. Bo - dla waszej informacji - mamusia kupiła sobie litrową puszkę farby do metalu. Pokrywka od puszki, pod wpływem uderzenia o podłogę odpadła i zatopiła w swej zawartości nabyte dodatkowo przedmioty. Co się stało w sklepie? Rodzona mamusia, z wdziękiem rusałki, oświadczyła pani sprzedającej, że "tam się rozlało i lepiej to wytrzeć żeby się nie rozniosło po całym sklepie". W momencie, gdy spocona i umazana białą farbą weszłam do salonu, moja matka płaciła za wybrane szpilki a nieszczęsna sprzedawczyni, zdębiała, tarła mopem po olejnej... "A co to jest? to się zmyje wodą?" Pytanie skierowała do matki, która z wdziękiem odparła:"Wie pani, lepiej wziąć coś mocniejszego" Po czym zabrała torby i wyszła. Tyle dobrego, że zapłaciła za moje obuwie.
Uratowałam: pół puszki farby olejnej, przedłużacz , ale bez opakowania, taśma - bez kartonika, jakieś coś kwadratowe oraz baterie - w opakowaniu, ale wytarte genialnymi chusteczkami do kokpitu, które świetnie poradziły sobie z białą mazią. Zmyły również farbę z rąk.... i ze skórzanej torebki.
Straty: płócienna ekologiczna torba na zakupy i pół puszki farby olejnej, drugie pół przetrwało.

Na koniec, moja niczym nie przejęta mamusia, po nabyciu lodów w cukierni, stwierdziła: idę do spożywczego po cytryny. Z lodem? zapytałyśmy jednocześnie z siostrą. "Niech spróbują mnie wyrzucić, mam jeszcze pół puszki farby" i lekkim krokiem udała się w stronę Carrefoura.
Joanna Chmielewska to mało...

1 komentarz: