sobota, 31 stycznia 2015

Kierowcy ciężarówek a sprawa polska. A właściwie niemiecka....

Ostatnio ktoś bądź coś zagięło na mnie parol, nie szczędzi mi kopów w tyłek. Szkoda, że te kopy obrywam od tych, dla których zrobiłabym wszystko... 
Ciekawe, czy niejaki Kosiniak Kamysz też tak się czuje. Jak skopany przez los i opinię publiczną burek podwórkowy? On, taki mężny trzydziestotrzylatek, z orężem argumentów pojechał odważnie, butnie wręcz za zachodnią granicę, której w zasadzie nie ma, gdyż wstępując do Unii została ona teoretycznie zatarta. 
O co walka na gołe miecze? Otóż Niemcy, mądry naród, wywalczyli sobie MINIMALNĄ STAWKĘ GODZINOWĄ. I teraz okazuje się, że każdy pracujący na terenie Niemiec musi mieć co najmniej 8 euro za godzinę pracy. I kierowca polski, jadąc przez Niemcy do takiej, dajmy na to Hiszpanii, musi przez ten czas spędzony w Niemczech za kółkiem, zarobić osiem euro na godzinę.
Jak wiadomo w naszej drugiej Japonii, minimalna stawka za godzinę potrafi kształtować się na poziomie JEDNEGO euro a my , jak stado baranów, zgadzamy się na to bez zająknięcia. A w Niemczech trzeba płacić OSIEM. Zatem pracodawcy w płacz, że tak się nie da, że firmy transportowe popadają jak żołnierz niemiecki pod Leningradem. I nie będzie komu towarów wozić, wrócimy do transportu konnego, może nawet sprowadzimy niedrogo zaprzęgi ośle z podupadającej gospodarczo Grecji! No dramat na całego. 
A najgorsze, że trzeba będzie się ogarnąć z papierologią, bo urzędnicy niemieccy porządek w papierach mieć lubią i nasi kierowcy będą musieli mieć jakoś udokumentowane te osiem euro. Tylko jak, skoro 90% jest na tzw. samozatrudnieniu? Bo cwany Polak nie zatrudnia na etat, na etat zatrudnia cywilizowany Niemiec. Polakowi się nie opłaca, buuu, biedny ten Polak. Zatem zgryzota goni zgryzotę. 
Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że kiedyś takim międzynarodowym transportem, no, może europejskim, zajmował się państwowy biznes o nazwie Pekaes. A czyj jest teraz Pekaes? Otóż pana Kulczyka jest Pekaes. Tak sobie go kupił , pewnie niedrogo, jak większość całkiem dochodowych interesów (nie wierzę by Kulczyk kupił coś, co nie ma szans być dochodowe). Zatem trzeba chronić pana Kulczyka i jego drobne na szampana i kawior. 
I dlatego pojechał Kosiniak Kamysz do Niemiec, i wybłagał, żeby nie musieć tych papierów wypełniać i dokumentów przedstawiać o zatrudnieniu ze stawką 8 euro i co najważniejsze: nie musieć tych 8 euro płacić. I rząd odtrąbił sukces, że Niemcy ulegli Kosiniakowi Kamyszowi. Jak dobrze, że 33-letni lekarz, który (podejrzewam) ani jednej godziny nie przepracował w porządnym biznesie a co gorsza w przeciętnej przychodni, postanowił, że leczyć ludzi nie będzie, uleczy za to naszą politykę socjalną oraz pracę. I cieszy się, że wywalczył, że polski pracownik nie będzie zarabiał najniższej stawki u naszych zachodnich sąsiadów... 
Ech.... wie pan co? Ja nie wiem jak pan te studia skończył, ale inteligencja to chyba pana po tych korytarzach ministerialnych goni a pan ucieeeeka, żeby aby pana nie dopadła. Jak można, panie Kamysz?! Jak można się tym chwalić? Dla mnie od początku był pan porażką, z całym szacunkiem dla młodych ludzi, ale minister nie powinien mieć mniej niż 40 lat i doświadczenie co najmniej dziesięcioletnie w PRACY (działalność polityczna nie jest pracą, przynajmniej w Polsce). 
Zatem, wstydzę się po raz drugi na przestrzeni dwóch tygodni za własny rząd, za brak myślenia z perspektywy obywatela, który ten rząd utrzymuje.
A dlaczego sądzę, że osiem euro za godzinę nie zniszczy polskiej gospodarki? Pisałam to już wcześniej, ale z radością powtórzę, może nawet w następnym wpisie. W końcu jestem stara jak pień (45 lat dla potencjalnych pracodawców to wiek do eksterminacji a nie do zatrudniania) i głupia jak but (studia ekonomiczne na państwowej uczelni, do tego bezpłatne - a fuj), więc powtarzać się mogę do woli. 
Może ktoś wreszcie zacznie coś z tej durnej ekonomii rozumieć? Tylko to mnie trzyma przy życiu - mętna nadzieja o mądrości ludzkiej. 
Na dziś koniec, bo i dziecko i Kamysz - to jak na jedną głowę trochę za dużo.
Dobranoc, Nuka, niech ci się przyśni ten sam sen co wczoraj, on dobrze wróży. Bo teraz tylko wróżba chyba utrzyma cię przy życiu... A stylizacja na dziś? Szmaragd już myśli o wiośnie, zatem na wiosennie:




czwartek, 29 stycznia 2015

Franki idą w szranki czyli frankowicze - wersja pełna reminiscencji

Obserwuję rynek kredytowy od wielu lat czyli od momentu, kiedy dostąpiłam zaszczytu posiadania tegoż w walucie euro. Tak, zarabiając w złotych, popełniłam kredyt w euro. Z tym, że obydwoje pracowaliśmy w firmie amerykańskiej, zarabialiśmy krocie a rata kredytu była niewielką częścią dochodu. Zmiany kursu czuło się w racie: wahała się między 3400 a 4000 zł. Teraz to dla mnie kwota niewyobrażalna, ale tak było. Podpisując papiery z panienką w banku nie dostałam żadnej informacji na żaden temat związany z kredytem. Gdyby nie fakt, że umiałam liczyć i o finansach wiedziałam dużo więcej niż przeciętny Polak, mogłam to euro przełknąć. Z perspektywy czasu jednak stwierdzam, że nie wiedziałam kompletnie nic a ryzyko umowy mojego kredytu, którą podpisałam ja oraz jakiś koleś reprezentujący szacowną instytucję bankową, w umowie bądź co bądź bilateralnej, ponosiłam tylko ja. Ponadto byłam na tyle cwana, że po pierwsze: mieliśmy 10% wkładu własnego, po drugie mieszkanie było na zajefajnym osiedlu, gdzie ceny nie spadły NIGDY (oj, kto tam mieszka do tej pory! tylko pozazdrościć!) oraz było w stanie deweloperskim a my włożyliśmy w nie sporo kasy i mnóstwo serca i talentu estetycznego. Także w momencie sprzedaży wyszliśmy na zero, mimo, że ceny spadły na pysk. No nie, dostaliśmy w tyłek jakieś 50 tysięcy, które ciągnęło się za nami... ale to nie ta historia. Wracam do komentarza na temat kredytów we frankach. Przede wszystkim brawo dla telewizji w Polsce, że tak pięknie skłóca Polaków. Nie ma nic bardziej wartościowego niż NIE-ZJEDNOCZONY NARÓD. Dlaczego? Bo da się nim sterować jak się chce, bo skłócony nigdy się nie zjednoczy i nie wyjdzie na ulice walczyć we wspólnej sprawie. Myli się ten, kto twierdzi, że sprawa kursu franka to tylko sprawa posiadaczy kredytów w tej podłej dziś walucie. Nic bardziej błędnego! Koszty tego zamieszania będą wplecione w cenę usług bankowych, cenę benzyny i cenę każdej bułeczki jaką spożywamy. Zawsze będę to podkreślać: gospodarka to system naczyń połączonych!
Poza tym, moi mili, nie wiem czy wiecie, że w krajach wysoko rozwiniętych umowa bilateralna, to umowa, w której dwie strony traktowane są tak samo - czyli dzielimy się ryzykiem fifty-fifty. Bo w razie kłopotów bank może zabrać nieruchomość i... iść do diabła, bo nic więcej nie może. A jak jest u nas? U nas podobno bank ponosi ryzyko, że jak wpadniemy w tarapaty to biedny bank poniesie stratę, bo: naśle na nas komornika, który zajmie nam pensje albo zabierze nam dom, albo jedno i drugie, jeśli wartość domu nie pokryje wysokości kredytu. Czyli biedny bank ma i nas i nieruchomość, ale ciągle on ponosi ryzyko, że mu się interes nie zwróci. A jak się z nim dogadamy, że odpuści nam chociaż część odsetek to... to państwo  życzy sobie PODATEK OD DAROWANEJ KWOTY, BO TO JEST DOCHÓD KREDYTOBIORCY!!! To jest dla mnie szczyt bezczelności: człowiek ma kupę kłopotów a państwo, zamiast go w jakiś sposób wesprzeć (boć płaci w końcu podatki od dochodów, albo płacił przez lata) to jeszcze go dobija - zapłać draniu podatek od czegoś, czego nie masz! Paranoja...
Co więcej: po stronie banku stoi prawo, sądy i instytucje, w których ten nieszczęśnik jest zrzeszony no i oczywiście cały departament prawny, pełen kutych na cztery nogi biegłych w przepisach , czasami jeszcze jakaś dodatkowa kancelaria adwokacka po 100 euro za godzinę pracy. Po stronie kredytobiorcy natomiast jest... no... właściwie to jedynie Rzecznik Praw Obywatelskich, który niewiele może a czasami nie chce oraz instytucja o nazwie UOKiK, ale jak każda instytucja państwowa będzie działać tak, by państwo miało więcej niż ten, co to państwo tworzy. I utrzymuje...Zatem podsumujmy: kto ponosi ryzyko kredytu hipotecznego? Ryzyko CAŁE zwalone jest na kredytobiorcę - bez względu na to czy zaciąga kredyt w walucie polskiej, arabskiej czy szwajcarskiej. I na tym drodzy rodacy musimy się skupić i walczyć z całych sił po stronie frankowiczów: żeby w końcu powstał system chroniący nie tylko banki jako wielkie instytucje, które generują rokrocznie miliardy złotych przychodów, ale przede wszystkim obywateli, którzy wcale nie muszą znać się na wszystkim: od finansów są finansiści a nie całe społeczeństwo. Owszem, powinniśmy umieć czytać umowy, ale czy wszyscy są w stanie rozszyfrować ten prawniczy bełkot? Ja na ten przykład - nie zawsze. I większość z nas ma tak samo.
Dlatego cieszę się, że frankowicze wyszli na ulice. A my, pozostali, powinniśmy wyjść z nimi solidarnie. Bo bank udzielając kredytu musi przedstawić wszelkie opcje, kombinacje i zagrożenia. Bo bank, póki co, tylko zarabia. W Stanach Zjednoczonych jeśli bank udziela kredytu, to wie, że jeżeli wartość nieruchomości spadnie a kredytobiorca przestanie spłacać raty to jedyne, co może zrobić to zabrać nieruchomość. I nic więcej, to jest podział ryzyka, umowa bilateralna - czyli dwie strony traktowane równo. W naszym dzikim kraju obywatel ponosi wszelkie ryzyko - i kredytowe i biznesowe. I drodzy internauci, tu nie chodzi o to, że ktoś kilka lat temu był cwany i miast zarzynać się kredytem w złotym polskim, wybrał niższą ratę we franku szwajcarskim (chociaż ja od wielu lat mówię, że najstabilniejszą walutą do tak długofalowych pożyczek jest tylko jen japoński), tu chodzi o Polskę jako kraj, który musi dbać o interesy swoich obywateli a nie o interes banków. Nie ma co płakać, 99% z nich już nie jest polska, został nam tylko PKO BP, reszta to kapitał zagraniczny, którego wcale mi nie żal. Zarabiają tu na wysokich marżach, wysokich prowizjach i taniej sile roboczej (bo specjalista bankowiec za granicą zarabia wielokrotność tego co w Bolandzie). Jestem przeciwna temu, by w sposób specjalny traktować frankowiczów, ale jestem za tym, by stanąć razem z nimi i krzyczeć jednym głosem o rozwiązania systemowe względem wieloletnich długów hipotecznych. W ogóle systemu kredytowego i pożyczkowego w Polsce. I procedur komorniczych. I procedur kontroli Urzędów Skarbowych. Bo jeśli my teraz wszyscy jednym głosem i murem staniemy za frankowiczami, następnym razem oni staną murem za strajkującymi pielęgniarkami albo pracownikami sklepów wielkopowierzchniowych albo innych grup społecznych, zawodowych, wyznaniowych.
W jedności siła, kochani. Jak w "Gladiatorze", pamiętacie tę scenę, kiedy przeprzystojny Russel Crowe, stojąc na arenie Colloseum krzyczał: musimy trzymać się razem. To jest nasza siła. I pamiętacie? Miał rację! Do Gladiatora pasuje mnóstwo fajnej biżuterii, dziś taka:



Dobranoc, Nuka...

wtorek, 27 stycznia 2015

Frankowicze idą do boju

Dziś miało być o frankowiczach. Ale w obliczu dzisiejszych wydarzeń jakie miały miejsce w domu moim osobistym nie mogę się ogarnąć. Dziś usłyszałam od mojej starszej córki rzeczy, o których żaden rodzic nie śni po nocach. Podsumować można tylko tak: nie warto było traktować ulgowo, dbać, zabiegać, stawać na głowie, traktować jak jajo, robić wszystko żeby było jak najlepiej. Nie warto było.... szkoda, smutek, żal. Może jutro powrócę do ważkiej sprawy  zadłużonych we franku, może... dobranoc Nuka, wiem, że nie będziesz spała dobrze.

wtorek, 13 stycznia 2015

Marnotrawna postanawia wrócić na złą drogę blogowania... kopalnia wzywa!

Nie było mnie ponad rok i gdyby nie to, że w polskim Amazonie powstał Związek Zawodowy a rząd pani Kopacz nie próbował zlikwidować kopalń na Śląsku, pewnie nieprędko bym napisała cokolwiek. Ale czytam wpisy moich znajomych i muszę się odnieść. Spróbuję w krótkich żołnierskich słowach wyjaśnić dlaczego jestem przeciwna zamykaniu kopalń. na początek sprawa najważniejsza: ten, kto nie studiował ekonomi nie wie, że jeden plus jeden nie zawsze daje dwa, najczęściej jest to każda inna kwota, ale nie dwa. To tak gwoli wstępu do trudnej nauki o gospodarowaniu pieniądzem i gospodarką.
W ogóle musicie wiedzieć, że jestem przeciwna degradacji polskiego przemysłu w jakiejkolwiek postaci. Państwo które zamyka swoje (państwowe) zakłady traci realną możliwość wypracowania PKB (PKB - czyli produkt krajowy brutto - czyli wielkość dochodu narodowego, czyli wielkość będąca miernikiem zamożności kraju - w skrócie). Im mniej mamy "swoich" zakładów tym mniejsza produkcja, im mniejsza produkcja tym mniejsze podatki i dochody, im mniejsze dochody, tym mniej pieniądza "do wydania" na rynku, im mniej pieniądza na rynku, mniejsza siła nabywcza towarów i usług - i im mniej tego wszystkiego tym mniej pieniędzy ze składek na ZUS. Im mniej pieniędzy w ZUS - tym większy kłopot z wypłatami dla emerytów, rencistów, przebywających na zwolnieniach chorobowych i tak dalej.
Ktoś może powiedzieć: ale przecież skoro kopalnia jest nierentowna to nie ma sensu tego truchła dofinansowywać, co więcej węgiel jest passez. Powiem kolokwialnie: to nie takie proste i nie tak do końca. Zacznijmy od tego czy węgiel jest passez. Polska jest na 9. miejscu wśród producentów węgla kamiennego na świecie. To bardzo wysoka pozycja i rezygnacja z niej to tak jakby Norwegia zrezygnowała ze swojej pozycji producenta gazu ziemnego - i ekologia nie ma tu nic do rzeczy, jeśli piosenkarz pięknie śpiewa, ale z koncertów nie może się utrzymać, to spróbujcie mu powiedzieć, żeby z tego zrezygnował i poszedł na bezrobocie - wtedy jest w 100% skazany na innych, a tak, jeśli śpiewa do kotleta, to chociaż obiad dostanie i mamy jedno obciążenie mniej - oczywiście to taki pierwszy przykład , który przyszedł mi do głowy. Zatem skoro mamy ten węgiel i ktoś od nas go kupuje to sprzedawajmy go, gdyż nie mamy innych bardziej energetycznych złóż. Po drugie pamiętajmy że węgiel jest elementem strategii bezpieczeństwa energetycznego kraju: proszę sobie o tym poczytać w necie, albo kiedyś o tym napiszę: im więcej mamy alternatyw, tym bardziej jesteśmy niezależni od innych - mniej lub bardziej nielubianych, możemy też w razie czego to, czego nie uda się kupić zastąpić tym, co mamy. A mamy węgiel kamienny i brunatny. No i podobno mamy też gaz łupkowy, ale tutaj sprawa jest niejasna, więc gaz odpuścimy.
Po co nam w głównej mierze węgiel? Do produkcji elektryczności, której nadwyżki eksportujemy (czyli zarabiamy pieniądze na sprzedaży tegoż), do ciepłowni miejskich (ciepłe kaloryfery oraz woda do kąpieli). Zatem z jednego węgla mamy już dwa produkty: on sam oraz energia: cieplna i elektryczna.
W przemyśle węglowym pracuje (tak podaje onet.pl) ok. 56 tysięcy górników. I teraz tak: zamykamy kopalnie i mamy : ZERO  z produkcji, ale potrzebujemy prądu więc musimy ten węgiel bądź coś, co go zastąpi kupić od kogoś. Tylko za co, skoro nie produkujemy i nie sprzedajemy nadwyżek wydobytych i energii, którą wyprodukowaliśmy dzięki węglowi? Ale to nic, policzmy ile nas będzie kosztować utrzymanie górników. 56 tysięcy , powiedzmy, że co drugi na żonę i dwoje dzieci, czyli mamy 56.000 + 28.000 dorosłych na utrzymaniu państwa, plus 56 tysięcy dzieci. Ile to ludzi? Ci ostatni nie pracują bo się uczą, powiedzmy, że 30% znajdzie zatrudnienie (gdzie? nie mam pojęcia, może niektórzy dadzą radę się przekwalifikować albo pójść pracować jako ochrona za 7zł brutto za godzinę do zagranicznych koncernów, które natychmiast się zagnieżdżą). Czyli mamy ok. 39 tysięcy ludzi na bezrobociu, piszę o takiej liczbie, bo nie wierzę, że skończy się na zapowiadanych trzech tysiącach, o których mówi Kopacz.
Każdy z nich dostanie odprawę w wysokości 24 pensji czyli 13.440.000.000 zł. A potem tak: zasiłek: zwolnienia grupowe to 800 zł dla 39.000 osób, to daje 31.200.000 zł miesięcznie, w przybliżeniu, bo jedni dostaną 120%,  inni 100% a pozostali 80% kwoty bazowej. Do tego zasiłki pobierane na dzieci, wnioski o dofinansowanie rachunków za prąd, gaz, wodę, książki do szkoły i kto tam co jeszcze wymyśli a MOPS sfinansuje. Dramat, dno i wodorosty.
Stworzymy ogromną armię ludzi, którzy nie będą mogli utrzymać swoich rodzin i degradacja społeczna Śląska gotowa: zubożenie powoduje frustracje, wzrost zachorowalności i przestępczości. Ktoś pod nosem, z przekąsem , półustem kąśnie: nie przesadzajmy, zaraz galopująca przestępczość, niedożywienie i samobójstwa, akurat. Otóż akurat tak się dzieje: tam, gdzie jest bieda - się kradnie, się napada, się niedojada, się choruje, się zaniedbuje dzieci... - pisać dalej, czy sobie darujemy?
I kto poniesie koszty tego cyrku? To pójdzie z budżetu a jak wiadomo na budżet zrzucają się wszyscy podatnicy.
A teraz wersja druga: dopłacamy do "nierentownych" kopalń, wg obliczeń Rzeczpospolitej jest to 7.700.000.000 rocznie. Zerknijmy ile będzie nas kosztować miesięcznie rzesza bezrobotnych: 5 mld odpraw plus BRAK PRODUKCJI. Jeśli nie zlikwidujemy kopalń będziemy mieli 7.270.000 rocznie plus wydobycie w wysokości 80 mln ton rocznie (to daje nam też eksport w wysokości 1,7 mld zł rocznie). I najważniejsze, o czym będę truła do końca świata: bezpieczeństwo energetyczne kraju, bo ponad 90% energii pochodzi z węgla kamiennego i brunatnego. O tym też nikt zdaje się nie pamiętać. Powinniśmy zatem doliczyć do tego jeszcze handel energią elektryczną, bo część konsumujemy na miejscu a część eksportujemy, wiecie o tym, mam nadzieję...
To co można zatem uczynić?
Można zrobić tak: każda kopalnia może być przeistoczona w, dajmy na to akcjonariat pracowniczy, każdy chętny górnik kupując akcje swojej kopalni staje się jej współwłaścicielem, inaczej pracuje się dla siebie, prawda? Zwiększymy tym samym odpowiedzialność za efektywność, koszty, przychody...
Mamy unijne programy wśród których z pewnością znajdziemy w stylu innowacja czy coś, zatem można będzie zwiększyć bezpieczeństwo i pozyskać środki na nowe technologie (chociażby uzyskując środki unijne na badania w zakresie wysokich technologii - nie znam się na górnictwie, ale tam maszyny i urządzenia też są potrzebne, stąd wnioskuję, że hi-tech się przyda).
Kopalnie jeszcze nie są passez. Passez są elektrownie jądrowe i przestańmy wciskać ciemnotę o tym, że Europa dzięki wyziewom dwutlenku węgla zatruje ziemię na amen. Ziemię na amen zatrują niezrzeszeni czyli Chiny, Indie, USA i Rosja - to są najwięksi truciciele świata. I mają to w tyle. A ta malutka Polska z pewnością nie zasmoli troposfery czy tam stratosfery. Fakt, będzie bez sensu ponosić koszty pakietu klimatycznego, ale to tutaj mogą się popisać nasi europosłowie za dziesiąt tysięcy złotych pensji miesięcznie. A co najważniejsze: nie będzie degrengolady na naszym pięknym i zielonym (tak, tak kochani - warto się wybrać i zobaczyć!) Śląsku. Szczęśliwi i zamożni obywatele to jedyny sposób na każdy biedny kraj. Zamknąć lub sprzedać jest łatwo, gorzej odbudować to, co się straciło. Pomyślcie o tym. Ja twierdzę: nie warto zamykać, likwidować. To jest ostatni gałąź przemysłu jaka nam została.
Polecam zajrzeć tu: http://wolna-polska.pl/wiadomosci/chronologia-grabiezy-majatku-narodowego-przez-kolejne-ekipy-chazarskich-pachciarzy-2013-12, i czytać, czytać, czytać. A potem pomyśleć, na spokojnie, bez furii i złości, a potem jeszcze raz.
Uważam, że górnicy są najlepiej zorganizowaną grupą pracowniczą w kraju. Reszta grup niech zazdrości, że nie potrafi się tak zjednoczyć.
I radzę: zacznijmy walczyć nie o najniższą krajową miesięczną, ale najniższą stawkę ZA GODZINĘ PRACY. Bo to jest prawdziwy wymiar pensji - stawka godzinowa, która nie może być niższa niż 10 zł brutto. I nie jęczeć mi tutaj , że każdy by chciał. To walczcie i nie dajcie się, kurczę, to jest niecałe 3 EURO! I tak poniżej godności, ale od czegoś trzeba zacząć. Pamiętacie scenę z Gladiatora?https://www.youtube.com/watch?v=D7Dz1Iy3ntI
W jedności siła! W pojedynkę nic się nie uda.
Dlatego wspieram górników. Trzymajcie się chłopaki! Na koniec, jako, że sklep z biżuterią został stworzony w realu i można do mnie na wieś przyjechać i kupić co nieco: stylizacja na ponury zimowy dzień: