czwartek, 29 stycznia 2015

Franki idą w szranki czyli frankowicze - wersja pełna reminiscencji

Obserwuję rynek kredytowy od wielu lat czyli od momentu, kiedy dostąpiłam zaszczytu posiadania tegoż w walucie euro. Tak, zarabiając w złotych, popełniłam kredyt w euro. Z tym, że obydwoje pracowaliśmy w firmie amerykańskiej, zarabialiśmy krocie a rata kredytu była niewielką częścią dochodu. Zmiany kursu czuło się w racie: wahała się między 3400 a 4000 zł. Teraz to dla mnie kwota niewyobrażalna, ale tak było. Podpisując papiery z panienką w banku nie dostałam żadnej informacji na żaden temat związany z kredytem. Gdyby nie fakt, że umiałam liczyć i o finansach wiedziałam dużo więcej niż przeciętny Polak, mogłam to euro przełknąć. Z perspektywy czasu jednak stwierdzam, że nie wiedziałam kompletnie nic a ryzyko umowy mojego kredytu, którą podpisałam ja oraz jakiś koleś reprezentujący szacowną instytucję bankową, w umowie bądź co bądź bilateralnej, ponosiłam tylko ja. Ponadto byłam na tyle cwana, że po pierwsze: mieliśmy 10% wkładu własnego, po drugie mieszkanie było na zajefajnym osiedlu, gdzie ceny nie spadły NIGDY (oj, kto tam mieszka do tej pory! tylko pozazdrościć!) oraz było w stanie deweloperskim a my włożyliśmy w nie sporo kasy i mnóstwo serca i talentu estetycznego. Także w momencie sprzedaży wyszliśmy na zero, mimo, że ceny spadły na pysk. No nie, dostaliśmy w tyłek jakieś 50 tysięcy, które ciągnęło się za nami... ale to nie ta historia. Wracam do komentarza na temat kredytów we frankach. Przede wszystkim brawo dla telewizji w Polsce, że tak pięknie skłóca Polaków. Nie ma nic bardziej wartościowego niż NIE-ZJEDNOCZONY NARÓD. Dlaczego? Bo da się nim sterować jak się chce, bo skłócony nigdy się nie zjednoczy i nie wyjdzie na ulice walczyć we wspólnej sprawie. Myli się ten, kto twierdzi, że sprawa kursu franka to tylko sprawa posiadaczy kredytów w tej podłej dziś walucie. Nic bardziej błędnego! Koszty tego zamieszania będą wplecione w cenę usług bankowych, cenę benzyny i cenę każdej bułeczki jaką spożywamy. Zawsze będę to podkreślać: gospodarka to system naczyń połączonych!
Poza tym, moi mili, nie wiem czy wiecie, że w krajach wysoko rozwiniętych umowa bilateralna, to umowa, w której dwie strony traktowane są tak samo - czyli dzielimy się ryzykiem fifty-fifty. Bo w razie kłopotów bank może zabrać nieruchomość i... iść do diabła, bo nic więcej nie może. A jak jest u nas? U nas podobno bank ponosi ryzyko, że jak wpadniemy w tarapaty to biedny bank poniesie stratę, bo: naśle na nas komornika, który zajmie nam pensje albo zabierze nam dom, albo jedno i drugie, jeśli wartość domu nie pokryje wysokości kredytu. Czyli biedny bank ma i nas i nieruchomość, ale ciągle on ponosi ryzyko, że mu się interes nie zwróci. A jak się z nim dogadamy, że odpuści nam chociaż część odsetek to... to państwo  życzy sobie PODATEK OD DAROWANEJ KWOTY, BO TO JEST DOCHÓD KREDYTOBIORCY!!! To jest dla mnie szczyt bezczelności: człowiek ma kupę kłopotów a państwo, zamiast go w jakiś sposób wesprzeć (boć płaci w końcu podatki od dochodów, albo płacił przez lata) to jeszcze go dobija - zapłać draniu podatek od czegoś, czego nie masz! Paranoja...
Co więcej: po stronie banku stoi prawo, sądy i instytucje, w których ten nieszczęśnik jest zrzeszony no i oczywiście cały departament prawny, pełen kutych na cztery nogi biegłych w przepisach , czasami jeszcze jakaś dodatkowa kancelaria adwokacka po 100 euro za godzinę pracy. Po stronie kredytobiorcy natomiast jest... no... właściwie to jedynie Rzecznik Praw Obywatelskich, który niewiele może a czasami nie chce oraz instytucja o nazwie UOKiK, ale jak każda instytucja państwowa będzie działać tak, by państwo miało więcej niż ten, co to państwo tworzy. I utrzymuje...Zatem podsumujmy: kto ponosi ryzyko kredytu hipotecznego? Ryzyko CAŁE zwalone jest na kredytobiorcę - bez względu na to czy zaciąga kredyt w walucie polskiej, arabskiej czy szwajcarskiej. I na tym drodzy rodacy musimy się skupić i walczyć z całych sił po stronie frankowiczów: żeby w końcu powstał system chroniący nie tylko banki jako wielkie instytucje, które generują rokrocznie miliardy złotych przychodów, ale przede wszystkim obywateli, którzy wcale nie muszą znać się na wszystkim: od finansów są finansiści a nie całe społeczeństwo. Owszem, powinniśmy umieć czytać umowy, ale czy wszyscy są w stanie rozszyfrować ten prawniczy bełkot? Ja na ten przykład - nie zawsze. I większość z nas ma tak samo.
Dlatego cieszę się, że frankowicze wyszli na ulice. A my, pozostali, powinniśmy wyjść z nimi solidarnie. Bo bank udzielając kredytu musi przedstawić wszelkie opcje, kombinacje i zagrożenia. Bo bank, póki co, tylko zarabia. W Stanach Zjednoczonych jeśli bank udziela kredytu, to wie, że jeżeli wartość nieruchomości spadnie a kredytobiorca przestanie spłacać raty to jedyne, co może zrobić to zabrać nieruchomość. I nic więcej, to jest podział ryzyka, umowa bilateralna - czyli dwie strony traktowane równo. W naszym dzikim kraju obywatel ponosi wszelkie ryzyko - i kredytowe i biznesowe. I drodzy internauci, tu nie chodzi o to, że ktoś kilka lat temu był cwany i miast zarzynać się kredytem w złotym polskim, wybrał niższą ratę we franku szwajcarskim (chociaż ja od wielu lat mówię, że najstabilniejszą walutą do tak długofalowych pożyczek jest tylko jen japoński), tu chodzi o Polskę jako kraj, który musi dbać o interesy swoich obywateli a nie o interes banków. Nie ma co płakać, 99% z nich już nie jest polska, został nam tylko PKO BP, reszta to kapitał zagraniczny, którego wcale mi nie żal. Zarabiają tu na wysokich marżach, wysokich prowizjach i taniej sile roboczej (bo specjalista bankowiec za granicą zarabia wielokrotność tego co w Bolandzie). Jestem przeciwna temu, by w sposób specjalny traktować frankowiczów, ale jestem za tym, by stanąć razem z nimi i krzyczeć jednym głosem o rozwiązania systemowe względem wieloletnich długów hipotecznych. W ogóle systemu kredytowego i pożyczkowego w Polsce. I procedur komorniczych. I procedur kontroli Urzędów Skarbowych. Bo jeśli my teraz wszyscy jednym głosem i murem staniemy za frankowiczami, następnym razem oni staną murem za strajkującymi pielęgniarkami albo pracownikami sklepów wielkopowierzchniowych albo innych grup społecznych, zawodowych, wyznaniowych.
W jedności siła, kochani. Jak w "Gladiatorze", pamiętacie tę scenę, kiedy przeprzystojny Russel Crowe, stojąc na arenie Colloseum krzyczał: musimy trzymać się razem. To jest nasza siła. I pamiętacie? Miał rację! Do Gladiatora pasuje mnóstwo fajnej biżuterii, dziś taka:



Dobranoc, Nuka...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz