wtorek, 26 kwietnia 2016

Czytajmy Orwella! To teraz lektura obowiązkowa

Apetyt rośnie w miarę jedzenia, daj kurze grzędę, ona: wyżej siędę... takie przysłowia powinny być przestrogą dla każdego, który coś osiągnął.
Mam władzę, chcę mieć większą, mam kasę - chcę mieć większą, mam firmę - chcę mieć większą.
Gdzie jest granica paranoi? Polska polityka pokazuje, że nie ma tej granicy. PO na początku władzy dało społeczeństwu fangę w nos: podwyższyło VAT, mimo obietnic, że tego nie zrobi.
PiS obiecał tanie państwo i pierwsze, co zaczęli robić to rozdawać pieniądze, stanowiska a potem szukać pieniędzy u podatników, bo w końcu ktoś musi za to rozdawnictwo płacić.
Nawet ci, którzy dostają kasę z pomocy społecznej nie mają pojęcia, że rząd ich okrada! Oni sami sobie fundują te paranoiczne pomysły rządzących.
Pomyślmy: pani dostaje 1500 zł na dzieci. Te pieniądze skądś trzeba wziąć, zatem obciążymy opłatą wodę, liczniki prądu... kto za to zapłaci? Pani, która dostanie 1500 zł na dzieci! Z tej kasy właśnie! Wszystkie ceny pójdą w górę, zatem z pieniędzy, które dało państwo odbierze sobie sowitą część.
A ludziska się cieszą, że z ich własnej kasy finansują sobie radosną twórczość rządzących.
Ale nie to mnie martwi najbardziej.
PO zaczęło się szarogęsić, bo myśleli , że mogą sobie poczynać z Polakami ile tylko chcą, że głęboka wiara Polaków nie istnieje. Bo nie istnieje, ale istnieje instytucja kościoła, która zobowiązuje do cotygodniowych wizyt, do obowiązkowego korzystania z usług (pogrzeby, śluby konkordatowe, te nieszczęsne chrzciny - inna sprawa, że to zmywanie cudzego grzechu poprzez polanie głowy niemowlęcia to majstersztyk!) I tę instytucję - tak samo głodną władzy i pieniędzy jak PO - wykorzystał PiS. Z premedytacją, bo nie w imię wiary i miłości do boga. Nie może tak być, bo jeśli ktoś tak bardzo nienawidzi ludzi to nie może wierzyć w boga. Co prawda - z drugiej strony patrząc - bóg nas podobno tworzył na swoje podobieństwo, więc można wyobrazić sobie takiego małego starzejącego się gostka, pełnego żółci - podobnego do Jarosława... strach się bać!).
I teraz - przez to, że PO zaczęła traktować Polskę jak własny folwark, do władzy dorwał się PiS.
I kontynuuje politykę PO, ale pod płaszczykiem rozdawnictwa.
Tanie państwo nie rozdaje ludziom pieniędzy. Nie tym, którzy nic nie dają do budżetu.
Nie pracujesz - nie masz.
Tylko się tak wydaje że w Niemczech jest super. Mam znajomego, który siedział na bezrobociu i wolał sobie pracę znaleźć, bo jak jesteś na garnuszku państwa to państwo w każdej chwili może wykorzystać Twój zasób, np. w postaci prac interwencyjnych, zatem znajomy po dwóch takich pracach, skorzystał z oferty tamtejszego Urzędu Pracy i zatrudnił się dla świętego spokoju.
Co ciekawe, tam urząd pracy ciągle wysyła ci oferty: nie na sprzątacza albo kierowcę wózków widłowych, ale adekwatnie do twoich umiejętności i wiedzy.
Nie wysyła się magistra farmacji do pracy w polu, bo szkoda umiejętności, które można wykorzystać dla gospodarki bardziej efektywnie. Bo jak zatrudnisz farmaceutę na plantacji szparagów, to gdzie potem wsadzisz człowieka z wykształceniem podstawowym? Poza tym tylko idiota nie wykorzystuje wiedzy i zasobów swoich obywateli - tak jak w Polsce. Mamy wielu magistrów polonistyki, filozofii... dlaczego ci ludzie nie pracują w Fundacjach, która mogłyby być gospodarstwami pomocniczymi dla Ministerstw? Filozofowie są doskonale wykształconą grupą społeczną, to ludzie oczytani, z szerokim spojrzeniem na świat. Dlaczego nie wykorzystujemy ich potencjału przy urzędach gmin? jako koordynatorów ognisk dla dzieci? dzieciaki teraz albo piją albo siedzą przy komputerze. Takie ogniska mogłyby pięknie zorganizować dziecięce społeczności, uczyć współpracy, wsparcia, pracy w grupie, toleracji.... Tak, tak, wiem, trzeba byłoby utrzymywać ich z kasy urzędów. Ale jak widzę, jak się kasę urzędów trwoni to wolałabym, aby pieniądze przeznaczyć dla ludzi, którzy konsumują, wydają, akumulują... czyli powodują, że w gospodarce krąży pieniądz. I przy okazji tego krążenia jest wytwarzane dodatkowe dobro: uczymy nasze dzieci, że można razem osiągnąć więcej, że komputer to nie wszystko, że człowiek jest lepszy niż hiena.
Bo teraz chyba hiena jest lepsza....
Dziś zauważyłam straszną rzecz: daliśmy się wciągnąć w potworną grę. Grę o tron. Na tej grze stracimy wszyscy oprócz tego, któremu zależy na tronie. Wiecie o kim myślę.
To wszystko - skłócanie nas: zwolennicy PO kontra zwolennicy PiS (choć tak naprawdę ludzie nie lubili rządów PO a wielu zawiodło się na rządach PiS), zwolennicy wolności w zakresie terminacji ciąży versus zwolennicy wszelkiego życia, homofoby kontra ludzie tolerancyjni.... warczymy na siebie, przeklinamy i obrzucamy się inwektywami, zaczynamy podnosić na siebie ręce.
Zaczyna się "1984" Orwella.
Godzina nienawiści obowiązkowa w każdym zakładzie pracy zastąpiły grupy nienawiści na Facebooku.
Powstała i jest wspierana ogranizacja, która przypomina narodowy socjalizm III Rzeszy (czy to się komuś podoba czy nie, tak po prostu jest, zajrzeć do historii proponuję) - niejaka ONR.

Polacy! Nie wolno dopuścić do tego, by łyse osiłki, z mlekiem pod nosem i mięśniami z siłowni, pokazywały jak bardzo kochają Polskę bo oni gówno wiedzą o patriotyzmie i miłości do ojczyzny! Oni chcą się bić, szczególnie z Żydami ( - co jest dziwne, bo ich ukochany Jezus był przecież Żydem). A że ktoś przy okazji dołożył im do słownika walkę o Polskę to nawet jest łatwiej.
Na FB ludzie są zachwyceni młodymi silnymi mężczyznami, którzy chcą walczyć o wolną ojczyznę.

Prawda jednak jest taka, że gdyby dziś wybuchła wojna, to na froncie, w pierwszym szeregu stanęliby studenci polonistyki, filozofii, historii, medycyny... a osiłki złapałyby bejsbole i zaczęli grabić domy.
Taka różnica.
To już było.
Nie wynośmy na ołtarze Łupaszki, bo od tego się zaczyna: gloryfikacja nienawiści, siły, zbrodni w imię boga i miłości do ojczyzny.
Tylko jakiej ojczyzny?

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Było szczucie prawica na lewicę, teraz kobiety na... kobiety. Słabo, kiepska zmiano


Bardzo spodobał mi się wpis dziewczyny z bloga poniżej, polecam przeczytać:

http://znetawziete.pl/daj-sie-bzyknac-bedziesz-milsza/

ale ja - jak zwykle - dodam coś od siebie.

Proszę pomyślcie sobie, że jest żona, ma męża włóczykija, pijaka i damskiego boksera. Średnio raz w tygodniu dostaje kobita lanie - bo zupa była za słona, bo dzieci jakieś takie chyba nie moje a i chałupa zapuszczona....

Ale jaka ona jest szczęśliwa i pełna werwy mimo cięgów! Wiecie dlaczego?
Bo ma codzienne bzykanko z pijanym i wiecznie napalonym małżonkiem!
Boszzz, każda z nas oddałaby i srebro i złoto i majątek wszelki za takie cudowności: siedem razy po dwa razy i lanie tylko raz. Szkoda jedynie, że wybił parę zębów, raz połamał rękę, potem żebra.... ale nic to! Gorący seks z pijanym, cuchnącym kawałem otłuszczonego wałka jest sowitą zapłatą za wszystkie niedogodności.
I gromadka dzieci jest! Co prawda nie ma ani chwili dla siebie i ani grosza dla siebie bo dziatwa jeść chce i bałagani aż miło, ale kobieta taka rozkwita!
Żyje pełnią życia, jest spełniona i tryska szczęściem. Bo jest bzykana.

Z wielką odrazą nasza bohaterka patrzy na elegancką sąsiadkę, która co rano wsiada do swojego służbowego BMW  i wyrusza do pracy. Uniwersytet jakiś skończyła, ale nie ma dzieci ani męża, cała mieścina patrzy na nią z odrazą. I co jej po tym bogactwie, po karierze, jak ani dzieci ani chłopa.
I zgryźliwa jakaś... i tylko ciągle wyjeżdża: albo w delegację albo na wczasy na Bora Bora.
Fuj! nawet nie wiadomo dokładnie gdzie to jest: jeszcze porwą i okradną! Albo co gorsza, tak jak nasz kochany prezydent, w zamachu w samolocie zginie? I po co komu taki piękny, duży dom... zostawić komu nie ma... a tak? ja bym miała komu zostawić, tylko... nie ma co, bo mąż przepija wszystko....

Porównajmy sobie zatem te dwa szczęścia: żonę mającą codzienny seks i samotną babeczkę na stanowisku i z kasą.

Którą wersję wolicie?

Miego dnia! I niech się spełnią wasze marzenia.

środa, 13 kwietnia 2016

Arcybiskup może być arcydraniem? Czy drania się nie odmienia?

Dziś zaintrygowało mnie pytanie Jacka Żakowskiego skierowane do Adriana Zandberga z partii #Razem. Dotyczyło one prostej zgoła sprawy: dlaczego biskupi wzięli się za zaostrzanie prawa aborcyjnego.
Pytanie to zastopowało moje czynności dokonywane w imię jedynej słusznej pracy. Przystanęłam i zapytałam sama siebie" no właśnie, dlaczego"? Po co im ta walka? Przecież mnóstwo ludzi powychodziło z kościołów podczas czytania kretyńskiego listu na temat zmiany tego prawa. Mało im?
A jak wiadomo owieczek coraz mniej zachodzi do domu pana... Co musi być tak ważnego, że decydują się na rzeź u siebie w domu, albo raczej w domu tegoż pana.
Myślę sobie tak przaśnie, po ekonomicznemu: jeśli mam niewygodny temat, który mnie trapi i psuje mi opinię to.... muszę znaleźć temat zastępczy, który tak rozbuja społeczeństwo, że zapomną o mojej i zajmą się jakąś sprawą, która dotyczy ich bezpośrednio!
Genialne!
Od wielu miesięcy, albo i od kilku lat, coraz częściej i więcej niecnych spraw kościoła wychodzi na światło dzienne: pedofilia w parafiach na całym świecie, molestowanie seksualne wśród samych księży i znowu w parafiach, niebywałe bogactwo znamienitych osobistości kościelnych, które nie idzie w parze z ubóstwem jakie przysięgali, domniemanie uczestnictwa w praniu brudnych pieniędzy z udziałem banku watykańskiego, maczanie palców w hadlu ludźmi i czerpanie korzyści z nierządu.
Ciężki kaliber.
To co robi osaczony? Broni się! Przy okazji ma ochotę uszczknąć jeszcze coś dla siebie, żeby nie było, że bez niczego wyjdą z tej walki. Rzucili na szalę "kompromis" aborcyjny. Chytre!
Zaanagażowali całe społeczeństwo płci żeńskiej rozstawiając je po dwóch stronach barykady. Dobrze, że handel bronią jest u nas zabroniony, bo gotowi byli rozdać nam kałasznikowy.
Trafili o tyle w punkt, że wśród kobiet jest silna osobowościowo grupa feministek, które w wielu kręgach nie cieszą się dobrą opinią, bo kościół też długo pracował nad tym, by dorobić im odpowiednią mordę. Feministki są brzydkie, ordynarne i chłopa im się chce, chyba, że są lesbijkami to trzeba je zamykać i leczyć - bo jak wiadomo homoseksualizm da się wyleczyć lewatywą i naparem z wiesiołka. Taka opinia.
Zatem, wykorzystując temperament bab z jajami, rzucili ochłap aborcyjny jako żer.
Efekt? Jakaś schizofreniczno-barbarzyńsko-opętańcza batalia o rzecz o tyle istotną, że prawo i wprowadzane przepisy powodują, że kobieta jest gorszym sortem.
Według kościoła od zawsze jesteśmy gorsze (księży-kobiet brak) jak też głupsze (Maria zapłodniona przez ducha, bo po co z nią dyskutować - duch babę w brzuch i po jabłkach - nikt Marysi się nie pytał, tzn. pytał, ale z takim pytaniem jest tak jak idziesz do szefa i on Ci daje dodatkową robotę i pyta z przekąsem czy podołasz bo może dać to Twojemu znienawidzonemu koledze, więc ty się zgadzasz bo potem tamten głupek dostanie awans a nie ty). No i Marysia zapłodniona przez widmo, wydana za Józefa, bo kto by się tam jej pytał, że może kochała jakiegoś Kryspina, ale kogo to obchodzi.... złych historii o kobietach w Biblii jest multum - każda powinna tę knigę przeczytać. Założę się, że kościoły jeszcze bardziej by się wyludniły - przynajmniej o część czytającą ze zrozumieniem.
Wracając jednak do meritum: rzucając na środek areny taką padlinę, biskupi doskonale wiedzieli, że sprawy o molestowanie, o księżach gwałcących dziewczynki i chłopców, dających kasę na aborcję, balujących za pieniądze parafian - ucichną bo kto by się takimi pierdołami zajmował jak tu chodzi o życie zygoty!
Dwudniowa komórka wg kościoła (który palił na stosie za pogląd, że ziemia jest okrągła) ma ręce, nogi, system nerwowy dzięki czemu przeżywa, bo czuje i uśmiecha się myśląc o miłości do swojej mamusi...
Gorszych bredni świat nie słyszał, chyba, że ten zmanipulowany w niedzielę.
Nikt już nie sięga do książek od biologii, nie uczy się podziału komórkowego, etapów rozwoju: mejoza, mitoza... ech czasy peerelu, gdzie tu akurat nikt nie mieszał, bo kościół bał się smarknąć - milicja wchodziła jak do siebie, chociaż jeden cwaniak ostatnio powiedział, że nawet ZOMO do kościołów nie wchodziło.
Mój ojciec powiedział, że gówno prawda, władza wtedy była wszędzie, A że nie w mundurze....

Reasumując: panowie biskupowie pięknie rozegrali tę scenkę, ale chyba trochę przesadzili bo sam Jaro z tłumem rozwścieczonych bab nie da sobie rady.
Oczywiście z pewnością coś przy tym ognisku sobie upieką dodatkowo, ale... my nie zapomnimy: będziemy dalej pisać o waszych przekrętach, amoralnym zachowaniu i wszelkich obrzydliwościach, które są waszą charaketrystyką. I nie jest nią Jezus....niestety...

piątek, 8 kwietnia 2016

Kobieto, to nie Twój embrion!

Dałam się wciągnąć w tę dyskusję nie dlatego, że chcę walczyć o lepsze jutro dla wszystkich kobiet. Powiedzmy sobie szczerze: boję się o siebie i swoje córki. O siebie, bo jestem w wieku, w którym może mi się jeszcze przydarzyć i to coś bardzo brzydkiego - w moim wieku kobiety z dużą dozą prawdopodobieństwa mają szansę na dzieci z niedorozwojami i wadami. Taka jest biologia. A dziewczynki? No cóż, przed nimi całe życie, ale jestem całkowicie przekonana, że na emigracji. Jednakże póki co jeszcze jedna została w Polsce...
Niechęć do jakiejkolwiek dyskusji i kompromisów pojawia się u mnie z jednego powodu: efekt uboczny seksu z mężczyzną złożony jest na karb jednostki płci żeńskiej. Rzadko kiedy będąca w cudownym związku, kochana kobieta decyduje się na zabieg terminacji ciąży. Takie przypadki mają miejsce tylko wtedy, gdy jest coś nie tak. Bardzo nie tak. Jeśli nie tak jest tylko trochę, to - jak wiadomo - my, Goliatki i Waligórki, zawsze stawimy czoło i będziemy walczyć o złotą patelnię.
Zasadniczy problem polega na tym, że prolajfy, kościół i bogobojni twierdzą, że zapłodnione jajo nie należy do właścicielki jaja, które jeszcze sekundę temu zapłodnione nie było. Dlaczego? przeczytałam ostatnio w jakiejś dyskusji, że jest to spowodowane... innym materiałem genetycznym.

Embrion nie należy do kobiety, jest bytem niezależnym (sic!), mimo, że przytwierdzony jest do ściany jej macicy, karmi się z jej organizmu często rujnując jej zdrowie - nie należy do niej - ma inny materiał genetyczny, więc nie może być jej częścią, stąd też ona nie ma prawa decydować o jego życiu bądź zagładzie.
Dyskusja ta mocno mną wstrząsnęła, bo czyż przeszczepione serce, wątroba, nerki nie posiadają obcego materiału genetycznego? Otóż posiadają. Zatem przeszczepiony organ nie należy do jego "nosiciela"? Do tej pory należał. Czyżby w każdej chwili osobnik, który oddał szpik czy nerkę może powiedzieć: no dobra, znudziło mi się, oddaj kawałek mojego ciała? Nie, co więcej, on nie powinien dowiedzieć się, kto dostał organ. I w zasadzie dobrze.

Zatem jeśli musimy zdobyć zgodę na przeszczep od żyjącego lub nieżyjącego człowieka (deklarację można podpisać za życia) i ta decyzja powoduje, że inny człowiek będzie żył bądź nie, to znaczy, że my możemy decydować o czyimś życiu bądź śmierci. Decydujemy o kimś, kto ma plany na przyszłość albo i nawet pranie rozwieszone na sznurku.
Dlaczego zatem nikt nie pyta kobiety, czy chce aby embrion przekształcił się w człowieka z jej wielką i - nie ukrywajmy - zasadniczą pomocą, często rujnując jej zdrowie?
Jak się ma tu etyka do życia już narodzonego i chorego?
Nie macie wątpliwości? Ja mam.

Często świadkowie Jehowy decydują by ich dziecku nie podawać cudzej krwi i dziecko umiera. Nikt nie ma prawa podważyć takiej decyzji, chyba, że sąd, ale procedura może trwać za długo. Osoby trzecie zatem decydują o tym, by obcy materiał genetyczny nie został lub został mu podany. Decydują o życiu drugiego człowieka. I nikt nie ma prawa powiedzieć o tych ludziach: ty morderco. dziwne.
Nikogo nie przymusza się też do oddawania krwi - a ona przecież ratuje życie. Dlaczego tu nikt się nie wtrąca? Nie szantażuje boskimi prawami?

Często matka w żałobie po dziecku, odmawia zgodny na pobranie jego ogranu i uratowanie komuś życia. I ma do tego prawo. Ci wszyscy ludzie mogą powiedzieć "nie". Co na to boskie prawo? Tu już nie obowiązuje? Taka matka decyduje o tym, czy ktoś będzie miał szansę na życie, I nikt nie mówi o niej: morderczyni.

A zapłodnionej kobiecie odmawia się prawa o decydowaniu o sobie i swojej części.

Ano właśnie... Co na to etycy? I głosiciele jedynej słusznej prawdy o życiu poczętym? Dla których boskie prawo jest najważniejsze? Ja nie czczę boga zatem jego prawa mnie nie interesują.

Dlatego uważam, że prawo traktuje kobietę przedmiotowo, jak kogoś ułomnego, za którego trzeba podjąć decyzję bo sama jest niewystarczająco roztropna.

Dlatego jestem za całkowitym prawem do aborcji na żądanie.
Neurobiologia jasno mówi, że do ok. 22 tygodnia płód (to dzieciątkopodsercemnoszone) nie odczuwa - ani bólu ani nic innego, ponieważ jest to możliwe dopiero wtedy, gdy kora mózgowa podłącza się do podwzgórza (to powtarzam za mądrzejszymi ode mnie, z tym, że to jest udowodnione nie przez kościół a przez świat nauki). Dopóki to połączenie nie jest wykształcone nie ma mowy o odczuciach i bólach. Co ciekawe, jeszcze nie udowodniono, że to połączenie w tym wieku płodu w ogóle funkcjonuje. Zatem nawet jeśli wykształci się takie połączenie, to ono musi jeszcze zacząć działać... takie sprytne.


środa, 6 kwietnia 2016

Każdy ma swój dom, nawet ktoś kogo nikt nigdy nie widział

Incydent nr 1.

W pewną niedzielę do pewnego "domu" weszła pewna kobieta i zaczęła wykrzykiwać swoje prawa. W domu, w czasie obrządku religijnego.
Jednocześnie podczas tego samego obrządku, część jego uczestników zaczęła opuszczać "dom". Zrobiła się afera na cały kraj.
Oberwali ci, którzy odezwali się w "domu". I z niego wyszli.
Jak mogli wyjść?! Niebywałe, jak można wyjść z "domu"!
Też się zastanawiam... bo ja tam z cudzych domów nie wychodze w ogóle, siedzę tam bez względu na to czy powinnam już sobie pójść czy nie.
Oczywiście to krzywe zwierciadło.
Stoję murem za kobietą, która weszła do niby-domu i podczas niby-obrządku religijnego powiedziała co myśli na temat wtrącania się mężczyzn przebranych w suknie, nie mających ani rodzin ani dzieci, nie uprawiających seksu (przynajmniej z założenia) i gadających do nieruchomych rzeźb.
No cóż.
Pochylmy się z troską nad tematem wtargnięcia do cudzego domu. Cudzego, czyli czyjego? No, bożego domu. Jak wiadomo Bóg nie ma osobowości prawnej, więc właścicielem być nie może. Właścicielem "jego" domu jest parafia czyli państwo Watykan. Państwo to zaprasza ludzi do siebie w określone dni i godziny. Otwiera wrota i pozwala wejść. Po ty, by wysłuchać co mężczyzna ubrany w suknię czyta. O Bogu. I to jest obrządek religijny. OK.
A co, jeśli mężczyzna w sukni zaczyna czytać list dotyczący zmian w polskim prawie. Czyta ten list na terenie panstwa Watykan. Prawo dotyczy polskich kobiet i samego kraju o naszwie Polska. Czyta list dotyczący sfery o której nie ma zielonego pojęcia i nie ma w ogóle z tym nic wspónego, gdyż czyta o poczęciu. Powiedzmy sobie jasno: mężczyzna w sukience nie poczyna, bo zabrania mu tego jego stanowisko.
Zatem: wygłasza poglądy polityczne podczas obrządku, zatem zakładam, że przerwał obrządek i zaczyna politykować. Wtrąca się w moją sferę, która jego w ogóle nie dotyczy, pozwala mi przychodzić do siebie i ... obraża się, że zaczynam się denerwować i wykrzykiwać moje przekonania.
Dlaczego nie mogę, skoro przerwał obrządek? I otworzył mi drzwi?
Dalej: nic nie mówiąc wychodzę, bo mnie gospodarz domu wkurzył. A on się obraża i twierdzi, że mu przeszkadzam. Ja nie chcę go słuchać i wolę wyjść bo gdybym została musiałabym go walnąć na odlew w twarz. A to już byłoby prawie jak zamach na samego Jezusa, więc wolę wyjść bez słowa. Zostaję oskarżona.
I opluta przez bywalców domu państwa Watykan, moich pobratymców. Nie powinnam wychodzić, powinnam za to siedzieć cicho i jeszcze na końcu zrzucić się do koszyka za dzisiejszy obrządek, bo prąd kosztuje.

Incydent nr 2:

Kościół katolicki i jego zarządzający żądają zaostrzenia ustawy o zapłodnionej komórce. Przypominam, że wśród zarządzających obowiązuje zakaz zapładniania oraz że wśród nich nie ma żadnej posiadaczki macicy. Ale oni mają swoje domy i tam straszą zaproszonych gości, że jakby co to ogień piekielny zamiast nieba.
I przedstawiciel tego oto grona jest zaproszony do studia telewizyjnego na debatę o sprawach, które w ogóle ich nie dotyczą. Zaproszono też w przypływie łaski kobietę, która jest w opozycji. I ona zaczyna mówić, bo wie, że dwaj faceci: jeden w sukni i drugi prowadzący, ale żaden nie posiada macicy i generalnie to w tym prawie oni w ogóle nie funkcjonują i ich w zasadzie prawo to nie dotyczy. I wiadomym jest, że ona w tym studiu jest po prostu sama: ona i dwa samce, w tym jeden w sukni. Ona wie, że jest w mniejszości. Znacznej. I nie chce być, ale w Polsce o losach kobiety decydują zawsze faceci. I ona nie chce takiego stanu rzeczy, zaczyna swój monolog, coraz bardziej agresywnie. Jakbyś się zachowała na jej miejscu? Nie będąc cielęciem? Według mnie tak samo. Bo tu nie może być dialogu: my mężczyźni i ty jedna odważna - pogadajmy. O czym mamy gadać z przedstawicielem kraju Watykan? I z nosicielem plemników? o czym, skoro efekt fajnej zabawy i tak spada na kobietę?
Reasumując: trzymam stronę agresywnej feministki, bo do tej pory dałyśmy sobie włazić na głowy, jak widać  oni już na tej głowie siedzą: faceci i kościół. I jesli ty, droga parafianko, jesteś w stanie ich dźwigać, to jest to twoja sprawa, ale reszty w to dźwiganie nie mieszaj.
Dałyśmy sobie wejść na głowę, bez sensu. Zacznijmy krzyczeć, ale razem, ciągle 3/4 kobiet zachowuje się jak bezmózgie i dlatego oni uzurpują sobie prawo o decydowania o nas! Nawet nie jesteśmy w stanie się zjednoczyć! Bo jedna ma fajnego męża, a druga mocno wierzy w osobę, której ani ona ani nikt do tej pory nie widział... I tak nas takie drobiazgi rozpraszają.UWIERZCIE MI, GDYBY PORODY I GWAŁTY DOTYCZYŁY TYLKO MĘŻCZYZN, ABORCJĘ MOŻNABY BYŁO ROBIĆ W KAŻDYM SKLEPIE CAŁODOBOWYM A ANTYKONCEPCJA - KAŻDA - BYŁABY ZA DARMO W AUTOMATACH NA CAŁYM ŚWIECIE.
Jesteśmy głupie i niezjednoczone. I nie pyskujcie pod tytułem : "chyba ty". Bo ja też, jak widać, bo nie potrafię dotrzeć do tych, które wrzucają rzewne filmiki z życia płodu i ocierają łezkę jak płód ciumka paluszek. Mnie to nie wzrusza, ja jestem finansistką i pragmatyczką.
I nie będę chronić życia poczętego od momentu zapłodnienia. Nikt mnie do tego nie zmusi.
Hawk.