Niechęć do jakiejkolwiek dyskusji i kompromisów pojawia się u mnie z jednego powodu: efekt uboczny seksu z mężczyzną złożony jest na karb jednostki płci żeńskiej. Rzadko kiedy będąca w cudownym związku, kochana kobieta decyduje się na zabieg terminacji ciąży. Takie przypadki mają miejsce tylko wtedy, gdy jest coś nie tak. Bardzo nie tak. Jeśli nie tak jest tylko trochę, to - jak wiadomo - my, Goliatki i Waligórki, zawsze stawimy czoło i będziemy walczyć o złotą patelnię.
Zasadniczy problem polega na tym, że prolajfy, kościół i bogobojni twierdzą, że zapłodnione jajo nie należy do właścicielki jaja, które jeszcze sekundę temu zapłodnione nie było. Dlaczego? przeczytałam ostatnio w jakiejś dyskusji, że jest to spowodowane... innym materiałem genetycznym.
Embrion nie należy do kobiety, jest bytem niezależnym (sic!), mimo, że przytwierdzony jest do ściany jej macicy, karmi się z jej organizmu często rujnując jej zdrowie - nie należy do niej - ma inny materiał genetyczny, więc nie może być jej częścią, stąd też ona nie ma prawa decydować o jego życiu bądź zagładzie.
Dyskusja ta mocno mną wstrząsnęła, bo czyż przeszczepione serce, wątroba, nerki nie posiadają obcego materiału genetycznego? Otóż posiadają. Zatem przeszczepiony organ nie należy do jego "nosiciela"? Do tej pory należał. Czyżby w każdej chwili osobnik, który oddał szpik czy nerkę może powiedzieć: no dobra, znudziło mi się, oddaj kawałek mojego ciała? Nie, co więcej, on nie powinien dowiedzieć się, kto dostał organ. I w zasadzie dobrze.
Zatem jeśli musimy zdobyć zgodę na przeszczep od żyjącego lub nieżyjącego człowieka (deklarację można podpisać za życia) i ta decyzja powoduje, że inny człowiek będzie żył bądź nie, to znaczy, że my możemy decydować o czyimś życiu bądź śmierci. Decydujemy o kimś, kto ma plany na przyszłość albo i nawet pranie rozwieszone na sznurku.
Dlaczego zatem nikt nie pyta kobiety, czy chce aby embrion przekształcił się w człowieka z jej wielką i - nie ukrywajmy - zasadniczą pomocą, często rujnując jej zdrowie?
Jak się ma tu etyka do życia już narodzonego i chorego?
Nie macie wątpliwości? Ja mam.
Często świadkowie Jehowy decydują by ich dziecku nie podawać cudzej krwi i dziecko umiera. Nikt nie ma prawa podważyć takiej decyzji, chyba, że sąd, ale procedura może trwać za długo. Osoby trzecie zatem decydują o tym, by obcy materiał genetyczny nie został lub został mu podany. Decydują o życiu drugiego człowieka. I nikt nie ma prawa powiedzieć o tych ludziach: ty morderco. dziwne.
Nikogo nie przymusza się też do oddawania krwi - a ona przecież ratuje życie. Dlaczego tu nikt się nie wtrąca? Nie szantażuje boskimi prawami?
A zapłodnionej kobiecie odmawia się prawa o decydowaniu o sobie i swojej części.
Ano właśnie... Co na to etycy? I głosiciele jedynej słusznej prawdy o życiu poczętym? Dla których boskie prawo jest najważniejsze? Ja nie czczę boga zatem jego prawa mnie nie interesują.
Dlatego uważam, że prawo traktuje kobietę przedmiotowo, jak kogoś ułomnego, za którego trzeba podjąć decyzję bo sama jest niewystarczająco roztropna.
Dlatego jestem za całkowitym prawem do aborcji na żądanie.
Neurobiologia jasno mówi, że do ok. 22 tygodnia płód (to dzieciątkopodsercemnoszone) nie odczuwa - ani bólu ani nic innego, ponieważ jest to możliwe dopiero wtedy, gdy kora mózgowa podłącza się do podwzgórza (to powtarzam za mądrzejszymi ode mnie, z tym, że to jest udowodnione nie przez kościół a przez świat nauki). Dopóki to połączenie nie jest wykształcone nie ma mowy o odczuciach i bólach. Co ciekawe, jeszcze nie udowodniono, że to połączenie w tym wieku płodu w ogóle funkcjonuje. Zatem nawet jeśli wykształci się takie połączenie, to ono musi jeszcze zacząć działać... takie sprytne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz